Cześć wszystkim, z góry przepraszam za tak długą nieobecność, ale wiecie, jak jest, wena ma swoje humory :-) Od razu powiem, że nie obiecuję, że rozdziały będą się pojawiać systematycznie, bo naprawdę kiepsko u mnie ostatnio z weną, praktycznie każdy blog stoi. A w niedzielę wyjeżdżam na dziesięć dni nad morze, mam nadzieję, że zdołam tam coś napisać, ale i tego nie obiecuję. A, chciałam się Wam jeszcze pochwalić, że zdobyłam 97% z egzaminu gimnazjalnego z polskiego i jestem bardzo szczęśliwa :D
No, to miłej lekturki ;-)
Mam kawałek ołowiu, gdzie
powinno być serce.
Trudno jest go usunąć,
chirurg odjąć się nie chce.
Ni dotykać, zarośnie, tkanka
metal osłoni.
Tylko czy na lotnisku bramka
się nie rozdzwoni…
Pocisk, Straty w ludziach,
utwór 12
Gayle Forman
Powoli zaczynałam się budzić.
Czułam się strasznie słabo, a w dodatku bardzo bolał mnie brzuch, więc nawet
nie próbowałam się podnieść, czy nawet poruszyć. Jedynie otworzyłam oczy i
zobaczyłam skalny sufit oraz przyczepione do niego lampy. Gdzie do cholery
byłam?
Słyszałam głosy, dobiegające
z niedaleka, ale nie dałam rady się odwrócić i sprawdzić, kto tam tak zacięcie
rozmawia. Byłam jednak pewna, że w rozmowie uczestniczą trzy osoby, dwóch
mężczyzn i kobieta. Czyżby Nightwing, Megan i Jason? Sama nie wiem… Głosy nie
były bardzo wyraźne, w dodatku ciche i nie mogłam mieć pewności. Poza tym,
dobrze znałam głos Jasona i byłam pewna, że głos jednego z rozmówców nie należy
do niego.
Nagle, przed sobą zobaczyłam
starszego mężczyznę, w którym po chwili rozpoznałam lokaja Bruce’a Wayne’a,
czyli Alfreda. Przyjrzał mi się dokładnie, późnej odwrócił się i sprawdził
jakieś urządzenie elektryczne, najpewniej monitorujące moje funkcje życiowe, aż
w końcu wyciągnął (nawet nie wiem skąd) strzykawkę wypełnioną jakimś płynem.
Igła zbliżyła się do mojej ręki i już miałam zabronić mężczyźnie cokolwiek mi
wstrzykiwać, ale nawet nie miałam siły by cokolwiek powiedzieć. Po sekundzie
było już po wszystkim, a nawet nie poczułam ukłucia. Najwidoczniej Alfred robi
to nie pierwszy raz. Staruszek ponownie sprawdził moje funkcje życiowe, po czym
uśmiechnął się do mnie.
-Spokojnie, niech się
Panienka nie martwi. Za niedługo wróci Panienka do zdrowia i formy. Proszę
jeszcze chwilę poczekać i odpocząć. Zaraz poinformuję Panicza Damiana, że się
Panienka obudziła.
Po tych słowach Alfred
odszedł, a do mnie dotarło gdzie jestem. Skalny sufit, Alfred zajmujący się
mną, a teraz jeszcze Damian… To jest właśnie ta sławna Jaskinia Batmana. Szkoda
tylko, że nie mam wystarczająco dużo siły by sobie pozwiedzać. W końcu,
zważywszy na stosunek Bruce’a do mnie, taka okazja może się już nie
powtórzyć. Właśnie, jestem bardzo
ciekawa, dlaczego Batman zgodził się mi pomóc. Najwidoczniej jego chęć pomocy
innym jest silniejsza od jego dumy. A może to Damian zadecydował, sama nie
wiem. Po naszej ostatniej rozmowie pewnie ma mnie gdzieś. Wiem, że nie powinnam
tak myśleć, bo w końcu jesteśmy przyjaciółmi, czy może byliśmy, ale jednak
nieźle się posprzeczaliśmy. Cóż, wszystko czas pokarze.
Nie musiałam długo czekać, bo
po kilku minutach pojawił się Damian. Spojrzałam na niego i momentalnie miałam
ochotę go ochrzanić. Jego głowa była zabandażowana, a na lewym policzku miał dwa
ślady, chyba pazurów. Gdzie on się tak załatwił?! Całe szczęście, ból brzucha,
który nie przestawał mnie męczyć w końcu odszedł i byłam na tyle silna, by się
odezwać.
-Co ci się stało do cholery?!
– chciałam podnieść głos, ale niestety to było ponad moje siły – Lew cię
poturbował?
-Mną się nie przejmuj –
mówił, łapiąc mnie za rękę – Wyjdę z tego w trymiga. To o ciebie tutaj się
martwię.
-Niepotrzebnie. Świetnie
sobie radzę i nic mi nie jest – chłopak pokiwał z niedowierzaniem głową.
-Tak, rzeczywiście
kilkanaście dźgnięć nożem i postrzał w brzuch to nic takiego.
-Przywykłam do ran.
-Kurwa, Luna, mogłaś zginąć!
– jego ton głosu był ostry, ale w jego oczach widziałam jedynie troskę i
niepokój – Pościg za Jokerem nie to są przelewki – ciągnął dalej, ale już dużo
spokojniej – Jeśli stracisz przy nim czujność, zginiesz.
-No już wiem, wiem… - chłopak
westchnął – Przepraszam… - powiedziałam ze wstydem.
-Za co? – zdziwił się – Za to
z Jokerem, czy…
-Nie. Za to, że tak pchałam
się w sprawę z Deadshootem. Powinnam mieć więcej wiary w twoje umiejętności.
-Ja…też cię przepraszam –
widać było, że wypowiedzenie tych słów sprawiło mu pewną trudność – Miałaś
trochę racji. Gdybyś wtedy nie odwróciła uwagi Lawton’a, to pewnie już bym nie
żył. Uratowałaś mi wtedy życie – uśmiechnęłam się w duchu na dźwięk tych słów –
Trochę nie doceniłem zagrożenia ze strony zabójców, czego zresztą dowód mam na
twarzy.
-Czyli to ich sprawka? –
upewniłam się – Kto to był tym razem? Killer Croc? – spytałam z uwagi na ślady
pazurów.
-Nie. Copperhead.
Szlag… Wredna jędza i
ulubienica Ligii. Jest wyjątkowo zwinna i szybka, a do tego posiada jad
halucynogenny, który zabija każdego, w którego żyłach się znajdzie. Nikt nie
zna jej prawdziwego imienia, czy miejsca pochodzenia bo nikt nigdy jej nie
złapał. Choć zapewne nawet gdyby udało się ją złapać, policja nic by nie
znalazła. Ludzie tacy, jak Copperhead zręcznie tuszują wszystko, co mogło by
cokolwiek o nich zdradzić. Wiem z własnego doświadczenia.
-To jak ją załatwiłeś? –
zapytałam z lekkim uśmiechem, by nieco rozluźnić atmosferę – Mam nadzieję, że
dałeś jej niezłego kopa w dupę – Damian zaśmiał się.
-Powiem ci tyle, że łatwo nie
było, ale z nią sobie poradziliśmy…
Oczami Damiana
Pięć godzin wcześniej
Dostaliśmy informację o
porwaniu trzyletniej dziewczynki. Porywacz wciąż nie jest znany, ale rodzice
dziecka stwierdzili, że praktycznie nic nie widzieli. Ktoś W sekundzie powalił
ojca, a następnie wyrwał dziewczynkę z rąk matki, po czym i ją przewrócił.
Porywacz w tej samej chwili rozpłynął się w powietrzu. Szczęście nam jednak
dopisywało, bo policja znalazła świadków, którzy twierdzą, że widzieli jak
jakaś dziwna kobieta z dzieckiem na rękach wbiegła do kopalni. Nie byli w
stanie opisać jej wyglądu, a jedynie dziwny sposób poruszania się, niczym pająk
chodziła po ścianach… Kamery uliczne nie zdołały jej zarejestrować, a więc
można powiedzieć, że porywaliśmy się z motyką na słońce. Nie mieliśmy bladego
pojęcia z kim przyjdzie nam walczyć, ani dlaczego porywaczka zabrała
dziewczynkę. Mimo to nie mogliśmy czekać i od razu ruszyliśmy w głąb kopalni.
Część, do której udała się
kobieta jest teraz remontowana, gdyż kilka tygodni temu nastąpił w niej wyciek
gazu, który z kolei spowodował wybuch i niemałe zniszczenia. Naprawy nadal
trawą, bo robotnikom bardzo ciężko jest poruszać się po tak niestabilnym
terenie. Zwłaszcza, że sufit może im się w każdej chwili zawalić na głowy.
-Miej się na baczności –
przerwał ciszę Batman, co nie było do niego podobne.
Ojciec, podczas misji, zwykle
nic nie mówi, chodzi jak najciszej potrafi żeby tylko nie zwrócić na siebie
niepotrzebnej uwagi. Dlaczego dziś zrobił wyjątek? Martwi się o mnie?
-Zawsze mam się na baczności
– odparłem.
-Nie śmiem w to wątpić – w
jego głosie wyraźnie słyszałem nutkę sarkazmu.
Postanowiłem skorzystać z
sytuacji i zamienić z nim choć kilka słów. Coraz gorzej czułem się z myślą, że
tak źle potraktowałem Lunę. Obawiałem się, że mój idiotyczny czym zaprzepaści
szansę na naszą dalszą przyjaźń. I choć ojciec nie jest do niej sympatycznie
nastawiony, to wiem, że poradzi mi coś mądrego.
-Muszę cię o coś spytać –
wznowiłem rozmowę – Czy uważasz, że za ostro potraktowałem Lunę?
Przez długi czas Batman nie
odpowiadał, co jedynie mnie denerwowało. Słyszał moje pytanie, w końcu dzieli
nas kilka centymetrów, a mimo to nie odpowiadał. Wie, jak nie znoszę być
lekceważony.
-Musimy być skupieni –
zmienił temat, oczywiście – Jeżeli porywaczem jest któryś z zabójców, nie
możemy…
-Zadałem ci pytanie! –
podniosłem głos, a ojciec w momencie się zatrzymał.
Było zbyt ciemno, żebym mógł
zobaczyć wyraz jego twarzy, ale dobrze wiedziałem, że jest na mnie zły. Nie
wiedziałem tylko, czy dlatego, że zlekceważyłem jego uwagę, czy się postawiłem.
On nie znosi niesubordynacji, ale do tego już przywykłem.
-Ponowię pytanie – starałem
się ciągnąć temat, bo naprawdę zależało mi na odpowiedzi - Czy uważasz, że za
ostro potraktowałem Lunę? Proszę, bądź ze mną szczery – mężczyzna cicho, prawie
niedosłyszalnie, westchnął.
-Tak – odparł – Martwiła się
o ciebie, tak to przynajmniej wyglądało. Powinieneś jej przypomnieć, że umiesz
o siebie zadbać, ale nie w taki sposób. Musisz w końcu nauczyć się nie popadać w
gniew i myśleć racjonalnie w chwilach, kiedy jest to prawie niemożliwe.
-Potrafię myśleć racjonalnie
– sprzeciwiłem się – Byłem do tego szkolony – dodałem.
-Najwyraźniej niedostatecznie
dobrze.
Po tych słowach Batman
odwrócił się i ponownie zaczął iść przed siebie. Zacisnąłem pięści, by się
jakoś nie odgryźć. To nie był odpowiedni czas na kłótnię. Dziewczynka jest
zagrożona i musimy ją znaleźć. Muszę myśleć racjonalnie…
***
Po jakiś czterdziestu
minutach doszliśmy do rozwidlenia dróg. Czujniki termowizyjne niestety nie
pomogły nam wybrać właściwej drogi, bo wyczuwały ciepło w obu korytarzach.
Pewnie niedawno chodzili jeszcze tędy jacyś robotnicy. Albo nasza porywaczka
gra z nami w jaką grę…
-Powinniśmy się rozdzielić –
zaproponowałem i oczywiście w tym samym momencie spotkałem się z sprzeciwem.
-Nie. To zły pomysł. Jeżeli
to zabójca nie powinieneś…
-Poradzę sobie! – warknąłem,
przerywając mu – Jak sam powiedziałeś, umiem o siebie zadbać.
Prawie dostrzegałem spod
maski zmarszczone ze złości czoło mężczyzny. Potem Batman, jak zwykle,
westchnął i odwrócił się ode mnie.
-Sprawdzę lewy korytarz, ty
sprawdź prawy – rozkazał.
Uśmiechnąłem się w duchu i
skierowałem w stronę prawej drogi. Jednak nim zdążyłem gdziekolwiek wejść
poczułem, jak Batman chwyta mnie z ramię.
-Uważaj na siebie i myśl
racjonalnie. Jeśli znajdziesz porywaczkę, zawiadom mnie. Rozumiesz? – zapytał,
nieco ostro.
-Rozumiem – odparłem i
wyrwałem rękę z uścisku.
Idąc korytarzem zauważyłem,
że na ziemi leży coraz więcej gruzu, a sufit podtrzymują jedynie belki drewna,
które w dodatku nie wyglądały na masywne. Robotnicy pewnie jeszcze nie doszli
do tych terenów. To oznacza, że muszę bardziej uważać. Chwila nieuwagi i mogę
sobie zwalić sufit na głowę. Muszę zachować spokój, muszę myśleć trzeźwo i
racjonalnie…
Płacz. Usłyszałem płacz i
nawet się nie zastanawiając ruszyłem w kierunku, skąd przybywał. Słyszałem
dziecko coraz wyraźniej, zbliżałem się do niego. W końcu znalazłem się w
obszernym miejscu na planie koła. W rogu, jedynie na kamieniach, owinięta w
kocyk, leżała dziewczynka. Podbiegłem do niej i wziąłem dziecko na rękę. Nadal
płakało, ale chyba nieco się uspokoiło, podobnie, jak ja. Sprawdziłem, czy
trzylatka nie odniosła żadnych obrażeń i wtedy spostrzegłem, że na ręce ma ślad
pazura…
Wtem usłyszałem jakiś szmer.
W momencie odwróciłem się, by sprawdzić co go wywołało, a wtedy poczułem silne
pieczenie policzka. Syknąłem z bólu i dotknąłem rany. Wyczuwałem dwa ślady,
niegłębokie, żadnej krwi. Coś jednak było nie tak. Czułem się…słabo. Cały świat
wirował, ledwo co mogłem ustać na nogach. Oparłem się o kamienną ścianę i
osunąłem na ziemię. Cokolwiek mnie zadrapało, tym samym mnie otruło…
-A podobno miało nie być
łatwo… - powiedziała jakaś kobieta, ale
nikogo nie widziałem.
Później usłyszałem głośny,
perfidny śmiech, a przede mną pojawiła się średniego wzrostu kobieta o krótkich
blond włosach i oczach węża. Ubrana była w obcisły gorset ukazujący jej tatuaże
na klatce piersiowej oraz skórzane spodnie. Na rękach miała rękawiczki bez palców,
a także po dwie metalowe nakładki na pazury. Teraz już dobrze wiedziałem z kim
mam do czynienia. Copperhead…
-Jak na ucznia Batmana,
sssspodziewałam się po tobie więcej – zasyczała, zbliżając się do mnie.
Nie mogłem się podnieść, a co
dopiero walczyć. Ale musiałem. Musiałem wstać i ją zatrzymać. Musiałem ocalić
dziewczynkę.
Ukradkiem uruchomiłem
urządzenie namierzające w moim pasie, tym samym wzywając ojca. Nie lubię
sytuacji, kiedy musze prosić go o pomoc, ale niestety, czasem trzeba.
Odłożyłem dziecko na ziemię,
za mnie, by zabójczyni nie zdołała się do niego dostać i stanąłem na nogach.
-No, teraz już lepiej –
uśmiechnęła się wrednie – Ale to i tak nie ma znaczenia. Zabiłam cię i twoje
ciało wkrótce sobie to uświadomi. Zginiesz, nim ktokolwiek zdoła ci pomóc.
Dokładnie tak, jak to dziecko – palcem wskazała na dziewczynkę. Widać było, że
mała oddycha coraz wolniej, płacz ustał. Była wymęczona…
-Czy otrucie jej coś ci dało!
– wysiliłem się podnieść głos.
-Owszem. Satysfakcję.
Copperhead w momencie rzuciła
się na mnie, ale w ostatniej chwili zrobiłem unik. Kobieta szybko wylądowała na
ziemi i kopnęła mnie w brzuch, a nim zdążyłem kontratakować, przeleciała pod
moimi nogami, wskoczyła na plecy i zaczęła dusić.
-Wolę mieć to już z głowy! –
dosłownie czułem jej oślizgły język w uchu.
-Tak, ja też!
Wyciągnąłem schowany w pasie
nóż i wbiłem go w rękę zabójczyni. Copperhead zeskoczyła ze mnie, przy okazji
dając mi szansę na atak. Kopnąłem ją w twarz z półobrotu, a następnie złapałem
za włosy i uderzyłem czaszką o kamienną ścianę. Ona jednak się nie poddawała.
Kilkakrotnie próbowała mnie po raz kolejny zadrapać, ale jakimś cudem udawało
mi się robić uniki. Zdołałem kopnął ją w brzuch, ale sekundę później kobieta
była już za mną, a ja poczułem jej pazury wbijające się z moje plecy.
Krzyknąłem z bólu, a to nie był koniec. Zabójczyni pchnęła mnie na ścianę, a
moja głowa uderzyła o ostrą krawędź kamienia. Zrobiło mi się jeszcze słabiej, a
na czole poczułem gorącą krew. Dosłownie czułem jak moje serce zwalnia. Pazury
Copperhead wbijały się coraz dalej. Musiałem coś zrobić…
Kobieta rzuciła mną przed
siebie, a ja bezwładnie upadłem na ziemię. Ostatkami sił szukałem w pasie
jakiejkolwiek broni. W końcu udało mi się dosięgnąć schowanego w bucie noża.
Jak ojciec dowie się co zabieram za misje, pewnie mi się oberwie. Ale
przynajmniej ostrze uratuje mi życie.
Copperhead usiadła na mnie i
już miała poderżnąć mi gardło, kiedy wbiłem jej ostrze w brzuch. Pchałem nóż
coraz głębiej, kobieta jęczała z bólu. Ale nie chciałem jej zabić. Nie,
chciałem ją zabić, ale nie mogłem tego zrobić. Musiałem pamiętać kim jestem.
Sprawiedliwość, nie zemsta…
Wyjąłem nóż i ostatkami sił
kopnąłem zabójczynię dostatecznie daleko, by nie mogła mnie dobić.
Usłyszałem czyjeś kroki a
kilka sekund później ujrzałem ciemną pelerynę Batmana. Jakby nie mógł się
zjawić trochę wcześniej…
Mężczyzna pierw skuł
Copperhead, później podszedł do mnie i wstrzyknął mi coś, najpewniej antidotum.
Nic nie mówiąc, palcem wskazałem na dziewczynkę i ojciec, podobnie jak mi dał
jej zastrzyk.
Wszystko powoli zaczynało
wracać do normy. Ojciec opatrzy zabójczynię tak, by żywa dotarła na komisariat.
Tam ja przesłucha. Ja wziąłem na ręce dziecko i wszyscy zaczęliśmy kierować się
do wyjścia z tej przeklętej kopalni. Wciąż czułem krew na czole, a więc
oderwałem kawałek peleryny i przyłożyłem go sobie do rany. Kątem oka spojrzałem
na ojca. Rzecz jasna nic nie mogłem wyczytać z jego twarzy, ale miałem maleńką
nadzieję, że nie jest zawiedziony.
W pewnym momencie Batman
zatrzymał się i przyłożył jedną rękę do ucha. Alfred…
-Kiedy? Zajmij się nią, zaraz
będziemy.
-Co jest? – spytałem, gdy
ojciec odwrócił się w moją stronę.
-Chodzi o Lunę. Jest ranna…
Wróciłaś :-D! Ja już się bałam, że to koniec. Na szczęście jesteś, i to z rozdziałem ^^. Zupełnie nie mam pojęcia, co powiedzieć o rozdziale, bo wszystko jest świetne. A szczególnie Dami martwiący się o Lunę :3 No i oczywiście ten srogi Bruce xd
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ci się podoba :D Akurat kończyć bloga nie mam zamiaru :-) Nie lubię czegoś zaczynać i tego nie dokańczać. Jednak tak jak pisałam rozdziały mogą pojawiać się nieregularnie, a więc musisz uzbroić się w cierpliwość ;-)
UsuńPozdrawiam i spokojnej nocy ;-)
***Niki***
Dios! Ale się cieszę że dodałaś nowy rozdział <3 kc ;-) Poza tym jest super :-*
OdpowiedzUsuń