piątek, 22 lipca 2016

Rozdział XIV - Szczere wyznania

Cześć wszystkim :-) Nowy rozdział wstawiam dziś, a nie jutro, ponieważ wyjeżdżam na dziesięć dni do Włoch, tak więc wracam dopiero drugiego sierpnia i do tego czasu z pewnością nie będzie nowego rozdziału. Ale obiecuję, że jak tylko wrócę, wezmę się za pisanie i postaram się nadrobić te wszystkie zaległości i że w końcu ustabilizuję terminy nowych postów. 
No to w sumie tyle :-) Miłej lekturki ;-) 

Cały świat to scena,
A ludzie na nim to tylko aktorzy.
Każdy z nich wchodzi na scenę i znika,
A kiedy na niej jest, gra różna role.

Gayle Forman

-Przyznaj, że się martwiłeś – powiedziałam z wrednym uśmieszkiem do Damiana.

Siedzieliśmy w jego sypialni, w posiadłości Wayne’ów. Moje rany nie były aż tak rozległe, bym musiała całe dnie leżeć w łóżku. Rany oczywiście bolały mnie jak cholera, ale do takiego bólu się przyzwyczaiłam.
Chciałam wrócić do domu, do Jasona, ale Alfred uparł się, bym została. Chciał monitorować mój stan aż całkowicie nie wyzdrowieję. Ja uważam, że to zbędne, ale aż ciężko uwierzyć jak trudno jest przegadać niepozornego staruszka. Dlatego, skoro już tu jestem, mam zamiar spędzić trochę czasu z Damianem. Rzecz jasna tyle, na ile pozwoli jego ojciec. Widzę wyraźnie, że mnie nie tutaj nie chce. Od dwóch dni nie zamienił ze mną ani jednego słowa, gdy wchodziłam do jakiegoś pomieszczenia, on natychmiast z niego wychodził, a gdy chcemy wyjść gdzieś, razem z Damianem, on od razu wymyśla mu jakieś inne zajęcie. Ciągle towarzyszy mi to okropne uczucie, że on mi nie ufa. A najgorsze jest to, że nawet ja sama sobie nie ufam. Działam zbyt pochopnie, kieruję się emocjami i choć Liga przez tyle lat starała się usunąć ze mnie wszystkie uczucia, nie udało im się. Sama nie wiem, czy jeśli Bruce mnie nie wnerwi, nie wbiję mu noża w plecy. No, jeszcze musiałabym dać radę wbić mu nóż w plecy, bo to chyba nie możliwe.


-Naprawdę muszę? – spytał Damian z zażenowanym wyrazem twarzy. On nigdy nie lubił mówić takich rzeczy.
-Musisz – odparłam z jeszcze szerszym uśmieszkiem – Ja powiem to bez problemu. Martwiłam się – chłopak zaśmiał się pod nosem.
-Ja też się o ciebie martwiłem. Gdy dowiedziałem się, że jesteś ranna, o mało nie dostałem zawału.
-Akurat – prychnęłam.
-No dobra, może nie było dokładnie tak, ale naprawdę się martwiłem – zaśmiałam się zwycięsko.
-Wiedziałam! Ha, ha! Ciekawa jestem, jak wielki trud przyniosło ci wypowiedzenie tych słów.
-Lepiej nie pytaj…
-Damian – usłyszałam głos Bruce’a.

Mężczyzna stał w eleganckim garniturze i przyglądał się nam. Znów chce dać synowi listę zadań do zrobienia. Nie wiem jak on z nim wytrzymuje…

-Co? – zapytał, chyba zbyt ostro bo ojciec zmierzył go wzrokiem.
-Pojedziesz ze mną na chwilę do biura.
-Nie mogę, mam już plany na dzisiaj.
-To nie było pytanie – przegadywali się.
-Ale na nie odpowiedziałem – chłopak zakończył dyskusję, złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia – Wrócimy za kilka godzin – poinformował ojca i razem zeszliśmy po schodach.
-Gdzie idziemy? – zapytałam, gdy już zbliżaliśmy się do drzwi wyjściowych.
-Umówiłem nas na spotkanie ze znajomym.
-Co? – zdziwiłam się – Ale zobacz jak ja wyglądam!
-E tam, wyglądasz idealnie.

Zatrzymałam się i spojrzałam na niego poirytowana. Miałam na sobie stare, schodzone jeansy, które dostałam od Megan, tenisówki, również od niej oraz zwykły, ciut przyduży, czarny T-shirt, który dał mi Damian. Jednym słowem nie wyglądałam zbyt atrakcyjnie i na pewno nie chciałam się tak pokazywać przy ludziach. Ale cóż, perspektywa opuszczenia tego miejsca byłą zbyt silna.

-No dobra, chodźmy.

***

-To z kim się spotykamy? – zapytałam, kiedy już dotarliśmy na miejsce.

Siedzieliśmy w kawiarni, niedaleko parku. Wokół nas ludzie rozmawiali ze sobą, popijali kawę i zajadali się kawałkami ciasta. Panował dość duży gwar, ale atmosfera była wyjątkowo przyjemna. Damian zamówił mi gorącą czekoladę, sobie czarną kawę, a po kilku minutach kelnerka przyniosła nam oba napoje. Wzięłam łyk, a kiedy już ciepły płyn dostał się do żołądka, pomlaskałam.

-Z moim znajomym ze szkoły. Znaczy, on skończył szkołę dwa lata temu, w wieku czternastu lat – zrobiłam wielkie oczy – Wiesz, jest geniuszem i nie bardzo lubił siedzieć w szkole, a więc postanowił skończyć edukację wcześniej. Teraz ma więcej czasu dla siebie. Spotykamy się od czasu do czasu.
-Aż trudno w to uwierzyć. Ty i przyjaźń… Bo to przyjaźń, tak?
-Można to tak nazwać.
-Niesłychane…
-Naprawdę wyglądam na tak aspołecznego? – zmierzył mnie wzrokiem.
-Nie… Może trochę.
-No dzięki – zaśmiałam się pod nosem i wypiłam kolejnego łyka czekolady.
-To on – odezwał się nagle Damian i głową wskazał na wchodzącego właśnie do środka chłopaka .

Nastolatek był wysoki, wyraźnie wyższy od Damiana, szczupły, ale umięśniony. Dało się to dostrzec po obcisłej koszulce, przez którą było widać mu mięśnie. Młodzieniec miał jasną karnację, którą podkreślały ciemne oczy i brązowe włosy, częściowo zasłaniające mu czoło. Był ubrany w biały T-shirt i brązowe jeansy oraz czarne trampki. Idąc w naszą stronę uśmiechał się od ucha do ucha. Przez moją głowę przemknęła nieco wredna myśl, a mianowicie, jak to możliwe, że Damian i ktoś tak wesoły się przyjaźnią? No, rzeczywiście nieco wredne.
Gdy chłopak był już kilkanaście centymetrów od nas, Damian podniósł się i podał mu rękę na powitanie. Nie chcąc wyjść na jakąś niekulturalną postąpiłam tak samo, choć wcale mi się nie chciało.

-Colin, to jest Luna. Luna, to Colin  - przedstawił nas sobie.
-Miło mi poznać – uśmiech szatyna poszerzył się.
-I wzajemnie.

Damian jako pierwszy usiadł przy stole. Ja już miałam odsunąć sobie krzesło, kiedy niespodziewanie uprzedził mnie Colin. Pierw spojrzałam na niego ze zdziwieniem, potem natomiast uśmiechnęłam się pod nosem i usiadłam. Gentelman usiadł naprzeciwko mnie, nie odrywając wzroku od moich oczu. Miałam wrażenie, że się rumienię.

-Zamówić ci kawę?- spytał przyjaciela Damian, na co on pokręcił głową.
-Nie. Dziś chyba zdecyduję się na czekoladę – powiedział, patrząc na mój kubek.

Młody Wayne przez chwilę przyglądał się ze zdziwieniem, to jemu, to mi, aż w końcu wstał i udał się w stronę lady. Colin wciąż się mi przyglądał, co powoli robiło się denerwujące.

-Co? Mam coś na twarzy? – zaśmiał się i pokręcił przecząco głową.
-Nie… Chociaż, twój kolor oczu jest niesamowity – ze zdziwienia uniosłam brwi – Jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak pięknym odcieniem niebieskiego – okey, czy on ze mną flirtuje? – Idealnie pasuje ci do włosów. To naturalny kolor?
-Nie, normalnie mam blond włosy – na jego twarzy zauważyłam wyraźny zawód.
-Dawno zmieniłaś? – czy to jakiś wywiad?
-Trzy lata temu – wypiłam kolejny łyk czekolady. Kurwa, powoli się kończyła.
-Rodzice nie mieli nic przeciwko? – na pytanie o rodziców o mało nie zakrztusiłam się napojem.

I co mu miałam powiedzieć. Wiesz co nie, Ra’s Al. Ghul zabił ich gdy byłam małą dziewczynką, więc raczej nie mieli za wiele do gadania? Nie znosiłam zmyślać jakiś historii o rodzicach, ale prawdy też nie mogłam powiedzieć. Dlatego trzymałam się mojej standardowej wersji.

-Zginęli gdy byłam mała w wypadku samochodowym. Od tej pory mieszkam z dziadkiem – aż śmiać mi się chciało z tego, co właśnie powiedziałam, bo porównałam Ra’s do dziadka.
-Przykro mi. To musiał być dla ciebie ciężki okres.

Nagle poczułam jak delikatnie chwyta moją rękę. Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie mówiące „nie pozwalaj sobie za wiele” i Colin w momencie zabrał dłoń.

-Moja matka zginęła przy porodzie i teraz wychowuje mnie ojciec – dodał po chwili.
-Smutne – stwierdziłam, na co on zaśmiał się.
-Nie jesteś chyba zbyt współczującą osobą, co? – pokręciłam przecząco głową.
-Złe rzeczy dzieją się na całym świecie i nic na to nie poradzimy. Dlatego nie bardzo widzę sens w mówieniu słów „przykro mi”, skoro wcale tak nie jest.
-Cóż, bardzo mądrze powiedziane. Ale zawsze można mówić to tak dla zasady.
-Proszę – usłyszałam głos Damiana.

Chłopak podał szatynowi kubek z gorącą czekoladą i wrócił na swoje miejsce. Wzięłam ostatni łyk napoju po czym odstawiłam go na środek stołu. Colin spojrzał na puste naczynie, uśmiechnął się i podał mi swoją czekoladę. Okey, teraz to już przesada!

-Nie, dziękuję – oddałam mu napój – Jak zechcę następny kubek, to sobie kupię następny kubek.
-Skoro tak wolisz… Tylko chciałem być miły – chyba go zgasiłam, haha!
-Wiesz Luna, Colin jest typowym przeciwieństwem mnie. Ja wredny, on miły.
-Tak, to ma sens… - nastała chwila męczącej ciszy, ale na szczęście Damian ją w końcu przerwał.
-No, Colin, jak tam ostatni wyścig?
-Jak zwykle, rozłożyłem tamtych na łopatki – spojrzałam na nich pytająco – Biegam w sprintach – wyjaśnił – To takie moje nowe hobby.
-Nowe… – zaśmiał się Damian – Czyli za nowe uważasz coś, co robisz od trzech lat?
-Wiesz, nie robię tego od urodzenia to w sumie…
-No, w sumie coś w tym jest – ok, oni jednak nie są do końca swoimi przeciwieństwami bo w tym momencie oboje mnie trochę wkurzają.
-A ty jakie masz hobby, Luna?
-Ja? – zdziwiłam się – Ty tak na serio?
-No, chciałbym wiedzieć co lubisz robić – zastanowiłam się chwilę.
-Lubię walczyć – odparłam. Damian zmierzył mnie wzrokiem. Czy powiedziałam coś nie tak?
-Fajnie, może kiedyś zrobimy sobie sparing – zaproponował. No, nareszcie mówi do rzeczy!
-Czemu nie – delikatnie się uśmiechnęłam – Dobra, chyba jednak skoczę po tą czekoladę – już miałam wziąć do ręki kubek, kiedy uprzedził mnie Colin.
-Ja pójdę – ale nim zdążył się z nim gdziekolwiek wybrać, naczynie przejął Damian.
-Lepiej ja. Wy przez ten czas pogadajcie ze sobą, poznajcie się – zaproponował i odszedł po nową porcję gorącej czekolady. 
-Nie lubisz kawy? – od razu zapytał szatyn. Pokręciłam przecząco głową – Teraz raczej wszyscy ją piją.
-A czy ja wyglądam jak wszyscy?
-Nie, akurat to ostatnia rzecz, jaką mógłbym o tobie powiedzieć.
-No właśnie…
-A no właśnie. Jesteś jedną wielką zagadką – spojrzałam na niego ze zdziwieniem – Znam naprawdę sporą część ludzi w tym mieście i jestem pewny, że ciebie bym nie przeoczył. Dawno się tu przeprowadziłaś?
-Nie, kilka tygodni temu.
-A gdzie wcześniej mieszkałaś? – przewróciłam oczami. Powoli już nudziło mi się to jego gadanie – Jeśli nie chcesz, nie mów. Wiem, że niektórzy nie lubią zbyt wiele o sobie mówić.
-To nie tak… - szybko zaprzeczyłam – Po prostu… Nie ma zbyt wiele rzeczy, które mogłabym o sobie powiedzieć. Całe moje życie opierało się na wiecznych treningach i dążeniu do doskonałości, a przez to stopniowo zapominałam o moich starych nawykach, czy zainteresowaniach…
-Czyli zaczęłaś trenować po stracie rodziców? – upewnił się. Przytaknęłam.
-Musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, a potem tak się nim pochłonęłam, że całkiem zapomniałam kim naprawdę jestem.
-A więc może ja spróbuję ci przypomnieć.

Colin po raz kolejny złapał nie za rękę, ale teraz było inaczej. Pierw delikatnie dotknął moich palców, dopiero później chwycił dłoń. I tym razem jej nie zabrałam. Patrzeliśmy sobie w oczy i dobrze wiedziałam, że jemu mogę się zwierzyć, że on jest godny mojego zaufania.

Ale nagle coś się stało. Zobaczyłam Colina, leżącego na ziemi, całego zakrwawionego, a z jego piersi wystawało ostrze katany. On umierał… Widziałam jego śmierć… I to nie to było najgorsze. Najgorszy był widok osoby, która trzymała rękojeść miecza. A tą osobą był Damian…

1 komentarz:

  1. What??!! Chyba nie przepadam za tym Colinem. Playboy... 😒... Dlaczego Damian? Choć w sumie pewnie miał przynajmniej dostęp do Jam Łazarza. Ale ja nadal nie rozumiem. Musisz szybko pisać next, bo ten rozdział mnie zaintrygował :3. A tak w ogóle, to miłego pobytu (wiem, że zapewne przeczytasz to jak wrócisz, ale e tam!) Ja już się żegnam :-D!

    OdpowiedzUsuń