sobota, 29 października 2016

Rozdział XXI - Każdy ma prawo do miłości


Uczynię cię znakiem ostrzegawczym,
bo gdy mówisz zbyt racjonalnie, tracisz rozum.
Uczynię Cię swoją ogniskową,
dzięki której nie stracę z oczu tego, czego pragnę.

Wyniosłem się dalej, niż sądziłem, że mogę,
ale tęskniłem za Tobą bardziej, niż sądziłem, że będę.
Uczynię cię znakiem ostrzegawczym,
bo gdy mówisz zbyt racjonalnie, tracisz rozum.

Och, i odnalazłem miłość tam, gdzie być nie powinna -
bezpośrednio przede mną,
mówiącą całkiem sensownie.

Amber Run – I Found



Czasem człowiek zmienia zdanie. Ale zdarza się też, że jedno zdanie może zmienić człowieka. Tak było w moim przypadku. Trzy, z pozoru zwykłe słowa, przewróciły mój świat do góry nogami. „Nazywam się Laura.”Mówiąc to uświadomiłam sobie, że zmiana wcale nie musi być trudna. Nie, jeśli naprawdę będę jej pragnęła.

Teraz znajdowałam się w jakimś sklepie odzieżowym w Gotham Gallery i przeszukiwałam wieszaki z ubraniami w poszukiwaniu bardziej barwnego uzupełnienia mojej szafy. Chciałam wreszcie zmienić styl ubierania i raz na zawsze udowodnić Damianowi, że każdy może się zmienić, każdy może obrać inny kurs i nigdy nie jest na to za późno. Żałowałam, że nie będzie mnie wspierał, jak miałam nadzieję, ale i bez niego sobie poradzę.  


-A może jakaś sukienka? – zaproponował stojący obok mnie Colin.



To może trochę dziwnie zabrzmieć, ale kiedy wracałam do mieszkania po mojej kłótni z Damianem, przed drzwiami zastałam właśnie Colina. Chłopak miał przeczucie, że dzieje się coś złego, dlatego przyszedł. Naprawdę zaczęłam się przez to zastanawiać, czy to nie jest jakieś medium, czy coś, ale ostatecznie dałam sobie spokój z podejrzeniami i poszłam z nim na najzwyczajniejszy w świecie spacer. Opowiedziałam szatynowi o mojej konwersacji z Damianem, o tym, że nawet nie chciał, żebym spróbowała się zmienić i choć wątpiłam, że on mnie zrozumie, to jednak…zrozumiał. Wiedział, że bardzo zależało mi na opinii Damiana, bo jest, a może był moim najlepszym przyjacielem, przez co odtrącenie z jego strony bardzo mnie zabolało.

Chłopak zaproponował mi zakupy, a kiedy wyznałam, że nie mam ze sobą ani grosza obiecał, że  on pokryje wszelkie koszty. Nie powiem, bardzo to z jego strony miłe, ale nie chcę być ciągle na czyjejś łasce. Może powinnam znaleźć sobie jakąś pracę? Tak, powinnam, tylko niby jaką? Już sobie wyobrażam, jak wyglądałaby moja rozmowa kwalifikacyjna… „Ma Pani jakieś doświadczenie zawodowe? Gdzie Pani wcześniej pracowała?” „Świetnie, że Pan pyta. Wcześniej należałam do Ligii Zabójców, gdzie zabijałam dla dobra świata, ale spokojnie, to już przeszłość”. Już widzę, jakby mnie przyjęli z otwartymi ramionami…



-Sama nie wiem… Chyba nigdy nie przekonam się do sukienek – przyznałam – Są takie niewygodne!

-Cóż, nigdy nie miałem porównania, więc ciężko jest mi ci doradzić – zaśmiałam się pod nosem – Ale mogłabyś jakąś przymierzyć. Chciałbym zobaczyć cię w czymś bardziej… - starał się znaleźć odpowiednie słowo - …kobiecym – zmierzyłam go wzrokiem.

-Uważasz, że nie jestem kobieca?

-To twoje słowa -  wskazał na mnie palcem niczym małe dziecko oskarżające inne o zabranie mu zabawki – Dobra, nie drążmy tematu. Przymierz tą – powiedział, podając mi obcisłą, czerwoną sukienkę z krótkim rękawem i plisowanym dołem. Niechętnie złapałam za wieszak – Obcasy? – zaproponował, ale widząc moje spojrzenie od razu dodał – Dobra, nie było pytania.



Przewróciłam wzrokiem i skierowałam się do przymierzalni, gdzie czekało na mnie jeszcze kilka ubrań. Zdjęłam z siebie koszulkę oraz spodnie, po czym założyłam suknię. Rozmiar był idealny, długość też nie najgorsza. Spojrzałam w lustro, by się przejrzeć i o mało nie dostałam zawału. Przez moment myślałam, że stoi za mną jakiś duch, czy coś w tym rodzaju. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to byłam ja.

Wspominałam, że po drodze zahaczyliśmy o fryzjera? Nie? No to teraz wspominam.

Moje włosy całkowicie utraciły swoją niecodzienną, niebieską barwę, którą zastąpił mój naturalny kolor włosów, mianowicie blond. W dodatku Colin uparł się, bym zrobiła sobie grzywkę, bo według niego tak będzie mi lepiej. I jak to on ma w zwyczaju, rzecz jasna miał rację.  


Opuściłam przymierzalnię i pokazałam się Colinowi. Chłopak obejrzał mnie od góry do dołu, z lekko uchylonymi ostami.



-No i ? – otrząsnęłam go z transu – Jak?

-To pytanie retoryczne?

-Nie…

-Wyglądasz cudownie – stwierdził, a ja miałam wrażenie, że się rumienię. Naprawdę rzadko kiedy ktokolwiek prawi mi komplementy – Nawet nie powinniśmy się zastanawiać, bierzemy ją. A teraz wracaj do przymierzalni i sprawdź resztę ubrań – rozkazał, a ja posłusznie wykonałam polecenie, uśmiechając się przy tym delikatnie.



***



-Tak właściwie, to dlaczego Damian ma takie wąty?  - spytał Colin, biorąc kolejnego gryza hamburgera. Szliśmy po parku Gotham, słońce już powoli zachodziło.

-W sumie to sama całkiem nie wiem – przyznałam, zajadając się frytkami – Twierdził, że nie muszę się zmieniać, bo ja już jestem wystarczająco dobra, ale nie rozumiał tego, że ja w cale tak nie myślę.

-Prawda jest taka, że jemu czasem jest naprawdę cięż ko coś wytłumaczyć. W dodatku on nigdy nie przyzna, że się myli, nawet jeśli tak jest, będzie dalej upierał się przy swoim.

-Tak, to z pewnością… - szatyn dokończył hamburgera i wrzucił pusty papierek do śmieci. Ja tak samo postąpiłam z opakowaniem po frytkach.

-Jak zaczęliście ze sobą chodzić? – w chwili, kiedy wypowiadał te słowa o mało się nie udławiłam.

-Co proszę? Nie jesteśmy parą i nigdy nie byliśmy!

-Naprawdę? Bo myślałem…

-Nie, nic nigdy między nami nie było.

-A jesteś pewna, że on uważa tak samo? – spojrzałam na niego pytająco.

-Co masz przez to na myśli?

-Sposób, w jaki czasami na ciebie patrzy to… Dla nie go to coś więcej niż przyjaźń – spuściłam wzrok.



Czy Colin mówił serio? Naprawdę uważał, że Damian może coś do mnie czuć? Nie, to przecież niedorzeczne, dorastaliśmy razem! Dobra, raz mnie cmoknął, ale byliśmy wtedy tylko małymi bachorami, nie mieliśmy bladego pojęcie czym jest miłość. Może nawet nadal nie mamy…  



-Nie – zaprzeczyłam – Dla Damiana od zawsze byłam bardziej siostrą, niż dziewczyną. Nigdy między nami nie iskrzyło.

-Na pewno? – upewnił się – Nigdy ze sobą nie chodziliście?

-Tak, przecież mówię. Czemu aż tak cię to ciekawi?

-Cóż… - chłopak niespodziewanie zaczął się do mnie zbliżać – Wolałem być pewny, że przy naszym najbliższym spotkaniu nie dostanę w zęby – teraz dzieliły nas tylko centymetry.

-A niby za co?

-Właśnie za to.



Nagle chłopak objął mnie w talii, przyciągnął do siebie i złożył na ustach namiętny pocałunek. Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje. Początkowo opierałam się, ale po kilku sekundach całkowicie poddałam się jego władzy. Zawiesiłam ręce na jego szyi, jedną z nich wplątałam w kosmyki jego włosów. Nagle poczułam w brzuchu dziwny skurcz, ale to było przyjemne uczucie…

Cholernie przyjemne…



Oczami Richarda

Stałem na dachu jednego z budynków mieszkalnych w Gotham i czekałem na jakikolwiek znak zwiastujący jej przybycie. Było już ciemno, ale mrok raczej nie utrudniłby mi dostrzeżenia jej czerwonych niczym ogień włosów i błyszczących, zielonych oczu. Nie miałem na sobie kostiumu, nie miało to być bowiem spotkanie „służbowe”. Jednak na wszelki wypadek zabrałem ze sobą pas. Po tym, jak Talia groziła Meg moją śmiercią, wolę się ubezpieczać.


Nagle na horyzoncie ujrzałem jasną, zieloną poświatę wokół wysokiej kobiety, lecącej w moją stronę. Kiedy zbliżyła się dostatecznie blisko, mogłem dostrzec jej piękną, perfekcyjnie gładką twarz, którą kiedyś mogłam podziwiać dzień w dzień. To było jeszcze w czasach, kiedy przewodziłem Młodym Tytanom. Oboje byliśmy wtedy zbyt młodzi i zbyt głupi, by zrozumieć, że nie powinniśmy zwlekać. Potem odszedłem od drużyny, wyjechałem z Jump City i już nigdy nie wróciłem. Przez pewien czas żyłem sam, za dnia jako funkcjonariusz policji w Bludheaven, zaś nocą jaką Nightwing, jego strażnik. Wszystko znów przewróciło się do góry nogami, kiedy Babs miała wypadek… Nie, nazywajmy rzeczy po imieniu. Kiedy ten psychopata zakończył jej dotychczasowe życie! Odebrał jej to, co kochała najbardziej, a potem zostawił na pastwę losu! Przysięgam, że pomimo tego, co zrobił wcześniej, mimo jego wszystkich zbrodni i zabójstw, dopiero tego dnia naprawdę życzyłem mu śmierci. Nie, nawet więcej. Sam chciałem go zabić. I w cale nie dziwię się Jasonowi, że chce się na bydlaku zemścić. Ale wiem, że jeśli to zrobi, Bruce mu już nigdy nie zaufa, a na tym oboje by ucierpieli.


Czerwono włosa wylądowała tuż przede mną. Miała na sobie obcisłe, czarne spodnie z wysokim stanem, do tego tą seksowną koszulkę na ramiączkach, sięgająca zaledwie poza jej biust, a na to skórzaną kurtkę. Na jej twarzy gościł serdeczny, delikatny uśmiech, jak zawsze.



-Witaj Richardzie – przywitała się.

-Cześć Kori – wydukałem.

-Dziękuję, że zgodziłeś się ze mną spotkać.

-Cóż… Za to, jak wyglądało nasze ostatnie spotkanie uznałem, że jestem ci to winien – kosmitka spuściła wzrok.

-Przepraszam za to… To był duży błąd, który zaprzepaścił twoją przyszłość z Barbarą…

-Hej, to nie twoja wina – delikatnie poklepałem ją po ramieniu, choć pewnie nawet gdybym zrobił to z całej siły, ona nic by nie poczuła – Odpowiedzialność spada na mnie, jako na mężczyznę. Ty nie zrobiłaś nic złego. I jeśli poprawi ci to humor, Barbara obwinia tylko mnie, nie ciebie.

-To chyba nie do końca poprawiło mi nastrój – cicho westchnąłem, zażenowany sensem moich własnych słów – Słuchaj, musimy o czymś poważnie porozmawiać – przez moment przeraziła mnie powaga, z jaką wypowiadała te słowa.

-Tak? – zielonooka wzięła głęboki wdech.

-Jestem… - jej słowo przerwał wyraźnie słyszalny dźwięk lecącej w naszą stronę kuli .



Kori odwróciła się w jednej chwili, ale kula nie leciała w jej stronę, a w moją. Zrobiłem szybki unik i jakimś cudem zdołałem uciec pociskowi. Nie trudno było dostrzec, kto chciał mojej śmierci. Na dachu naprzeciwko nas stało kilkanaście zamaskowanych osób, trzymających w rękach tak białą, jak i palną broń, wycelowaną w naszym kierunku. A na ich czele wysoka i szczupła kobieta o długich, brązowych oczach i żądnych krwi, zielonych oczach.



-Wybaczcie, że przeszkadzam w waszej „wyjątkowo interesującej” rozmowie – odezwała się z pełną powagę – Ale mam pewne pytanie do pana Graysona – zmierzłem ją wzrokiem.

-Jeśli chodzi ci o „propozycję”, którą złożyłaś mojej siostrze, to odpowiedź brzmi i zawsze będzie brzmiała NIE! – szatynka pokiwała z niedowierzaniem głową.

-W takim razie zostało mi tylko jedno wyjście. Zabić go!



Po tych słowach jakieś piętnaście uzbrojonych osób ruszyło w naszym kierunku. Przybrałem pozycję do walki i w myślach przeklinałem moją głupotę. Jak mogłem przyjść tu TYLKO z pasem? Chwila, przecież mam jeszcze Koriand’r…

Uśmiechnąłem się pod nosem, zdając sobie sprawę z naszej przewagi. Kilkoro wojowników wystrzeliło w naszą stronę serię pocisków. Szybko schowałem się za wystającymi kominami, zielonooka natomiast uniosła się w powietrze, a jej ręce zaiskrzyły się zielonym światłem. Po chwili spora grupka zabójców leżała już na ziemi, powalona plazmowym pociskiem Tamaranki. To była moja szansa. Ruszyłem na najbliższemu wojownikowi, zrobiłem szybki unik przed ostrzem jego katany, po czym walnąłem go w twarz z półobrotu. Potem złapałem go za głowę i uderzyłem nią o moje kolano, tym samym go ogłuszając. Nieprzytomny upadł na ziemię, a ja znów usłyszałem dziwny świst, wyraźnie zwiastujący niebezpieczeństwo. Aczkolwiek tym razem, nie powodował go pocisk, a metalowa gwiazdka lecąca prosto w moją głowę. Nim zdążyłem zareagować czarny batarang odbił gwiazdkę w zupełnie innym kierunku. Zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu Batmana, ale moim oczom ukazał się ubrany w czerwono – czarny kostium z podobizną ptaka na klatce piersiowej mężczyzna w masce i pelerynie. Poszybował w samo centrum walki, a lądując kopnął jednego z zabójców.



-No i co ty byś beze mnie zrobił, co? – zażartował, unikając przy tym ciosu wroga.

-Pewnie dawno bym zginął. To chciałeś usłyszeć?

-Mniej więcej.



Znokautowałem kolejnego przeciwnika, potem jeszcze następnego, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że nikt więcej nie został. Uśmiechnąłem siew duchu i przeniosłem wzrok na Red Robina.



-Co tutaj robisz?

-Jestem mentalnym wsparciem Kori. No i fizycznym w sumie też.

-Fizycznym wsparciem Kori? Chyba nie w tym życiu – zakpiłem z niego i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że nigdzie nie widzę Tamaranki – Chwila, gdzie ona jest? Kori!

-Kori! – nawoływał ze mną Tim – Gdzie jesteś?!

-Tutaj… - odwróciłem się w kierunku, skąd pochodził głos. Czerwonowłosa siedziała na ziemi, opierała się o kominy, które jeszcze kilka chwil temu ochraniały mnie przed kulami.



Nie czekając ani chwili podbiegłem do niej i upewniłem się, że wszystko z nią w porządku. Całe szczęście nie znalazłem żadnej rany. W tym czasie dołączył do nas Tim.



-Wszystko w porządku? – zapytał.

-Tak… Muszę tylko zebrać siły – odparła, robiąc głęboki wdech.

-Coś ci się stało? – zdziwiłem się jej osłabieniem – Jesteś chora? – Red Robin spojrzał na mnie ze zdziwieniem, po czym z powrotem przeniósł wzrok na Tamarankę.

-Nie powiedziałaś mu? – zielonooka pokręciła przecząco głową.

-Nie zdążyłam.

-Czekajcie, co miałaś mi powiedzieć? – dziewczyna spojrzała się na mnie w taki sposób, jakby zaraz miała powierzyć mi swój największy sekret.

-Dick… Jestem w ciąży.

  

1 komentarz:

  1. No cóż mogę rzec. Colin mnie wkur***. Nie kumam why Luna/Laura od razu uwarza, że Dami ją odtrącił, te dzikie uniki xDD (oczywiście mam na myśli Dickusia 😂), heh Kori w ciąży klasyk xD. I błagam cię wypierdziel tego Colina dopóki ja jeszcze nie cisnęłam telefonem o ścianę xDD 😂

    OdpowiedzUsuń