sobota, 5 listopada 2016

Rozdział XXII - Krew na rękach


Zabrałem pistolet i wystrzeliły wszystkie światła
Zacząłem ucieczkę w środku nocy

Prawo nigdy nie było mi przyjazne,
Zabiłbym ponownie, gdyby to dało mi więcej czasu
Nie powinnaś nigdy ufac takim, jak ja.

Jestem poszukiwany
Mam krew na rękach
Rozumiesz?
Jestem poszukiwany.

Gdybyś poprosiła mnie, by się zmienił
Nie wiedziałbym, czy potrafię
Zawsze będę, kim jestem

Jestem poszukiwany
Mam krew na rękach
Rozumiesz?
Jestem poszukiwany.


Royal Deluxe - I'm a Wanted Man




Stałem przed dość dużym, białym domem i układałem sobie w głowie co mam dokładnie powiedzieć. Jak zacząć? To już moja czwarta rozmowa z rodzicami ofiary seryjnego zabójczy grasującego w Gohtam. Staram się dowiedzieć czegokolwiek, co mogłoby jakoś ruszyć to śledztwo, a skoro wszelkie naukowe sposoby zawiodły uznałem, że muszę na to spojrzeć z innej perspektywy. Wszystkie te dziewczyny były młode, chodziły do szkoły, spotykały się z przyjaciółmi, wychodziły na miasto, na randki. A ich rodzice znali je najlepiej. Może jest coś, o czym zapomnieli powiedzieć policji? Jakiś mały szczegół, z pozoru nieważny, ale kiedy połączy się go z resztą faktów, wszystko wreszcie zaczyna układać się w spójną całość. Mam taką nadzieję, bo jak na razie stoimy w miejscu i wcale się nie zanosi na prędką zmianę obecnego położenia.


Wziąłem głęboki wdech i trzy razy zapukałem do drzwi. Nie musiałem bardzo długo czekać, bo już po chwili otworzyła mi nieco niska kobieta koło czterdziestki o długich, jasnych włosach i piwnych oczach.



-Czego chcesz? – zapytała ostro, mierząc mnie wzrokiem – Ile razy mam powtarzać dziennikarzom, że nic im nie powiem?!

-Spokojnie, Pani Sanders, nie jestem dziennikarzem – blondynka zmarszczyła brwi – Nazywam się Damian Wayne i staram się dowiedzieć kto zabił Pani córkę, ale potrzebuję pomocy.

-W takim razie…proszę.



Kobieta otworzyła szerzej drzwi i wpuściła mnie do środka. Następnie ruchem reki zaprosiła do obszernego, pełnego zdjęć jej rodziny salonu. Usiadłem na kanapie obok kominka.



-Podać coś do picia? Wodę, kawę?

-Nie, dziękuję – niebieskooka pokiwała porozumiewawczo głową i usiadła na fotelu naprzeciw mnie.

-Jak mogę ci pomóc?

-Cóż, mam do Pani kilka pytań, ale najpierw chciałbym się upewnić jak wiele Pani wie o śledztwie.

-Co masz przez to na myśli? – kobieta wydawała się zdezorientowana, choć w cale się jej nie dziwię.

-Czy policja wyznała Pani, że Katy prawdopodobnie nie była jedyną ofiarą mordercy? – pokręciła przecząco głową – Podejrzewam, że mamy do czynienia z seryjnym zabójcą. W przeciągu ostatniego pół roku zginęło jeszcze sześć szesnastolatek, każda z ich była w pewnym rodzaju wyjątkowa. Katy miała kocie oczy, inna dziewczyna urodziła się z białymi włosami. Zabójca odbierał im ich dary, a potem pozbywał się tego, co zostało.

-Czyli…czyli Katy zginęła, przez swoje oczy? – mówiła drżącym głosem blondynka – Ona…ona zawsze twierdziła, że to przekleństwo, nie dar, bo wszyscy się jej bali… I ostatecznie miała rację… A ja…ja jej zawsze powtarzałam, że jest piękna i… - kobieta już nie wytrzymała i w momencie łzy zaczęły ciurkiem spływać po jej policzkach – Przepraszam. Od śmierci Katy minęły dwa miesiące i jeszcze do końca się nie pozbierałam, a teraz…

-Nie chciałem budzić i Pani bolesnych wspomnień, ale jeśli chcemy złapać zabójcę Pani córki, niestety będzie Pani musiała zajrzeć w przeszłość – niebieskooka pokiwała porozumiewawczo głową i otarła łzy z policzków –Czy Katy miała jakiś wrogów?

-Nie, skądże. Była miłą i dobrą dziewczyną, którą po prostu było czasem ciężko zrozumieć. Nie miała przyjaciół, ale wrogów też nie. Można powiedzieć, ze dobre kontakty utrzymywała tylko z książkami. No i jeszcze z chłopakiem…

-Chłopakiem?

-Tak, dwa tygodnie przed jej zaginięciem powiedziała mi, że poznała w księgarni jakiegoś bardzo miłego nastolatka, który zachwycił się jej oczami i  zaprosił ją do kina. Była bardzo podekscytowana, bo jeszcze nikt wcześniej jej nigdzie nie zaprosił. Po tym dniu Katy się zmieniła. Wychodziła z domu na całe godziny, spotykała się ze swoim tajemniczym ukochanym, a kiedy już wracała, od razu zasiadała do komputera, by z nim popisać.

-Powiedziała Pani może, jak się nazywał?

-Wiem tylko, że miał na imię Brian, ale nic więcej.

-A, czy kiedykolwiek go Pani widziała?

-Nie, ale Katy opisała go jako wysokiego szatyna o ciemnych oczach, ale nic więcej – zamyśliłem się przez chwilę – Czy coś nie tak?

-Rodzice pozostałych trzech ofiar opisali mi dokładnie takiego samego chłopaka. Poznał ich córki w miejscach, gdzie często przebywały, zdobył ich serca prawiąc komplementy, a po dwóch tygodniach ich związku dziewczyny znikały. I nikt nigdy nie widział tajemniczego „kochanka”.

-Podejrzewasz, że to on właśnie zabił moją kruszynę?

-Jak na razie to mój najlepszy trop.

-Ale policja stwierdziła, że to nie ma związku –zaśmiałem się w myślach.

-Policja ostatnio bardzo często się myli – blondynka cicho westchnęła i przeczesała włosy palcami – A czy mógłbym zobaczyć konwersacje Pani córki z tym tajemniczym chłopakiem? Czy Policja zabrała jej komputer?

-Nie, wszystko jest na swoim miejscu. Już przyniosę ci jej laptopa choć wątpię, byś czegoś się z niego dowiedział. Ma bardzo silne hasło.

-Spokojnie, jakoś dam radę.



Niebieskooka wstała z fotela i ruszyła po schodach na piętro wyżej. Nie powiem, żeby jej zeznania jakoś bardzo mnie dziwiły. Poprzednie trzy przypadki były praktycznie takie same. Ofiary były samotne aż do chwili, gdy poznały tajemniczego, przystojnego młodzieńca, których zdobył ich serca. Niestety żadne z rodziców nigdy go nie widziało, nawet zdjęcia, czy głupiego rysunku. Nie miałem nic oprócz ogólnego opisu, co mogłoby mi pomóc w znalezieniu zabójcy. Mam chociaż nadzieję, że zdołam dowiedzieć się czegoś z laptopa Katy Sanders. Może tam znajdę jakieś jego zdjęcie? Albo adres, cokolwiek…


Po jakiś dwóch minutach Pani Sanders wróciła, w rękach trzymając poobklejanego różnokolorowymi naklejkami laptopa i podała mi go.



-Dziękuję Pani bardzo. Czy mógłbym przejrzeć rozmowy w domu? Muszę jeszcze porozmawiać z kilkoma osobami i…

-Oczywiście – przerwała mi – Trzymaj go tak długo, jak będzie trzeba.

-Dziękuję.

-Nie. To ja dziękuję.



Pożegnałem się z kobietą, po czym skierowałem do drzwi. W międzyczasie schowałem laptopa do plecaka, a kiedy już znalazłem się na zewnątrz, wsiadłem na motocykl i ruszyłem w stronę następnego domu.


W drodze myślałem o Lunie. Nie chciałem się z nią wczoraj kłócić, naprawdę. Po prostu nie rozumiałem dlaczego chce się zmieniać na siłę. Ona zawsze była dla mnie jedyną osobą, przy której tak naprawdę mogłem być sobą. Jeśli teraz stracę tą osobę, już nigdy nie będę się mógł przed nikim otworzyć. Może to trochę egoistyczne, ale już nie raz zarzucano mi egoizm. Żałuję, że się  pokłóciliśmy, ale musiałem jej powiedzieć, co o tym wszystkim myślę. Tylko nie przewidziałem, do czego to może doprowadzić…



***



Po skończonych przesłuchaniach, które głównie skupiały się na tajemniczym kochanku ofiar, postanowiłem wrócić do domu i przejrzeć dokładnie laptopa Katy Sanders. Motocykl zaparkowałem przed posiadłością, wbiegłem przez główne drzwi i już chciałem udać się w stronę przejścia do jaskini, kiedy drogę zastawił mi Alfred. Miał poważny wyraz twarzy, ale u niego to standard, przez co nie mogłem wyczytać o czym myśli.



-Co? – zapytałem ostro, nie chcąc tracić ani minuty więcej.

-Mamy gościa, Paniczu Damianie.

-No i? Nie zawsze muszę towarzyszyć ojcu w rozmowie z jego „przyjaciółmi” – chciałem wyminąć starca, ale ten mi na to nie pozwolił.

-To nie twój ojciec ma gościa, lecz ty – zmarszczyłem brwi ze zdziwienia.

-Niby kogo?

-Zaraz się Panicz przekona – mówiąc to ruchem ręki wskazał na salon.



Niechętnie ruszyłem w tamtym kierunku, a kiedy stanąłem w przejściu dostrzegłem siedzącego na kanapie Colina. Zdziwiłem się nieco jego wizytą, ale potem pomyślałem, że może Luna z nim rozmawiała i  przyszedł mnie upomnieć, żebym jej przypadkiem nie zranił, czy coś. Dobrze wiem, że ona mu się podoba. Już przy ich pierwszym spotkaniu to dostrzegłem. Przyglądał się jej, jakby nic więcej nie staniało na tym świecie, tylko ona i on. Nie sądziłem tylko, że coś może z tego wyniknąć. Jeszcze kiedy Colin chodził ze mną do szkoły, wiele dziewczyn wpadło mu w oko, ale żadnej z nich nie zaproponował nawet głupiego spaceru, czy kina. Może nie miał wtedy po prostu na to odwagi.



-Cześć Colin – powitałem go. Chłopak w momencie zerwał się z kanapy, podszedł do mnie i podał dłoń na przywitanie. 

-Cześć Damian – uścisnąłem kończynę, po czym oboje usiedliśmy na kanapach, naprzeciw siebie.



Między nami stał stolik, a na nim kubek gorącej czekolady, pewnie podanej przez Alfreda. Dlaczego czekolady? Czy on chciał mi coś tym uświadomić? Przypomnieć o Lunie?



-Co cię do mnie sprowadza? – chciałem, by ta rozmowa nie potrwała zbyt długo.

-A co, nie mogę już odwiedzić przyjaciela? – szatyna zaśmiał się, ja jedynie udałem uśmiech – Ale nie, tak na serio, musimy o czymś porozmawiać – ruchem ręki dałem mu pozwolenie, by kontynuował – Widzisz, rozmawiałem wczoraj z LAURĄ – wyraźnie podkreślił jej prawdziwe imię, co wybiło mnie nieco z rytmu – Mówiła mi, że się pokłóciliście.

-Owszem – odparłem, ani na sekundę nie odwracając wzroku od jego oczu.

-Stary, dlaczego nie pozwalasz jej się zmienić? Wiesz w ogóle jak bardzo ona tego pragnie?

-Ja w cale nie zabroniłem jej się zmieniać – starałem się zachować spokój, choć robiło się to coraz trudniejsze – Po prostu powiedziałem jej c o tym myślę – chłopak pokiwał porozumiewawczo głową – Przeszedłeś tu dać mi naganę za moje „karygodne” zachowanie, czy chciałeś jeszcze poruszyć jakiś inny temat.

-Raczej to drugie… - odparł, wyraźnie zniesmaczony moim tonem – Chciałem się upewnić, że między wami nic nie ma – zmarszczyłem brwi – Pytałem się Laury, ona powiedziała, że nie, ale ja widziałem jak na nią patrzysz – przełknąłem głośno ślinę.



Czy coś między nami jest? Nie. Może. Sam nie wiem! Kurwa, całowaliśmy się jako dzieci, teraz mamy po szesnaście lat, jesteśmy prawie dorośli, ale czy coś między nami jest? Zawsze była dla mnie ważna, ważniejsza niż inni. Ale sam nie wiem, czy jest dla mnie siostrą, czy kimś więcej…



-Nie – odparłem po dłuższej chwili – Nic między nami nie ma, nie było i nigdy nie będzie.

-Na pewno? Bo trochę zwlekałeś z odpowiedzią i…

-Powiedziałem, że nie! – uniosłem się.

-Dobra… To chciałem się jeszcze zapytać, czy nie chciałbyś jechać z nami jutro do lunaparku w Metropolis? Może udałoby wam się pogodzić?

-Nie, nie mam teraz czasu na takie bzdety – tym razem to ja wybiłem go z rytmu.

-Aha, okey… - mówił zdekoncentrowany – Szkoda. Laura bardzo cieszy się na ten wyjazd. Najbardziej nie może się doczekać ich słynnego „Tunelu Miłości”.



Puściły mi nerwy. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się po drugiej stronie stolika, z nożem w ręku, przystawionym do krtani Colina. Ciemnooki oddychał szybko i nierównomiernie, a jego źrenice rozszerzyły się. Był przerażony. Przeniosłem wzrok na samo ostrze i sam się przeraziłem, gdy zobaczyłem jak po nożu zaczęła spływać czerwona krew. Szybko zabrałem broń i odsunąłem się od Colina o kilka kroków. Chłopak chwycił się za szyję, starając się zatamować krew. Czułem, że ręce mi drżą. Upuściłem nóż i powoli, by niepotrzebnie nie straszyć nastolatka, sprawdziłem jak dokładnie wygląda rana. Całe szczęście, była niegroźna. Ostrze tylko lekko przejechało po skórze. Mimo to zawołałem Alfreda, który opatrzył Colina na miejscu, po czym oprowadził go do wyjścia.


Usiadłem na kanapie i spojrzałem na zakrwawiony nóż. Zawsze mam go przy sobie, na wypadek ataku. Ale to nie był atak na moje życie. To ja zaatakowałem bezbronnego chłopaka, przyjaciela. Nie wierzę, że hamulce puściły mi na głupie wspomnienie o tunelu miłości. Przecież to idiotyzm… Co się ze mną dzieje?



-Co to miało być?!- nagle, nawet nie wiem skąd, w pokoju pojawił się ojciec – Co to było do cholery?!

-Nic – odparłem nawet na niego nie patrząc.

-Nić? Nic?! Prawie poderżnąłeś mu gardło!

-Ale nie poderznąłem! –w sekundzie podniosłem się z kanapy i stałe twarzą w twarz z ojcem – Prawie czyni wielką różnicę.

-Nie w tym przypadku. Puściły ci nerwy, każdemu się to zdarza, ale musisz nad tym panować. Mogłeś go zabić!

-Tak, wiem! Mogłem go zabić, chciałem go zabić, ale tego nie zrobiłem! – wtem twarz ojca przybrała tak poważny wyraz, jaki rzadko kiedy na niej gości.

-Coś ty powiedział? Chciałeś go zabić?

-Może. Sam już nie wiem.

-Damian, co się z tobą dzieje?

-Sam już nie wiem…

-To przez tą dziewczynę?

-Nie! – szybko zaprzeczyłem – Ona nie ma z tym nic wspólnego! Chce zapomnieć swoje dotychczasowe życie, niech zapomina, a mnie razem z nim! Nie zależy mi! Nigdy nie zależało i nigdy nie będzie!



Opadłem na kanapę i schowałem twarz w dłoniach. Miałem ochotę płakać. Wszystko, co działo się w ostatnich tygodniach skumulowało się w jeden wielki problem, który teraz mnie przygniata. I za nic nie uda mi się spod niego podnieść. Chyba, że ktoś mi w tym pomorze, żuci koło ratunkowe. Tym kołem okazało się być ręka ojca, delikatnie głaskająca mnie po plecach i jego słowa:



 -Będzie dobrze. Zobaczysz, że jutro będzie dobrze…


2 komentarze:

  1. "(...)podał dłoń na przywitanie.
    -Cześć Damian – uścisnąłem kończynę(...)" - Nieeeee xD Lepiej nie używać tego słowa w takich sytuacjach, to wtedy trochę brzmi jakby on nie miał tej ręki przy ciele xD
    Co się dzieje z Damianem, co? Hormony ? ^-^ A Luna się rozrywkowa zrobiła, tutaj kino, tam lunapark. Wyczuwam jakiś romansik pomiędzy nią a Colinem. Ciekawe czy jej powie o tym wybuchu Damiana. ;3
    Pozdrawiam i czekam na następny ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Obrazek mi się podoba 😂(świetne rozpoczęcie komentarza) Colin wciąż mnie wkur*** xDD I podobała mi się ta scena jak Bruce spytał czy to przez Lunę/Laurę(tak owszem teraz będę ją tak nazywać xDD)"nie zależy mi! Nigdy nie zależało i nigdy nie będzie" ❤💙💚💛💜💓💗💝💟👌👏👍

    OdpowiedzUsuń