sobota, 3 grudnia 2016

Rozdział XXIII - Zakończyć, jak należy


Ale jeśli się kogoś kocha, to chyba nie powinno się odpuszczać.

Jojo Moyes



Kiedy rano otworzyłam oczy, znajdowałam się sama w wielkim łóżku z baldachimem, przykryta delikatną, miłą w dotyku jedwabną pościelą. Powoli przeszłam do pozycji siedzącej i rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu Lincolna, jednak nigdzie go nie widziałam. Zauważyłam natomiast stojącą na stoliku nocnym obok tacę ze smakowicie wyglądającą jajecznicą. Obok stał kubek z jakimś ciepłym napojem, po przyjemnym, słodkim zapachu jaki roznosił się po pokoju wnioskowałam, że była to czekolada.

Wstałam z łóżka i ruszyłam prosto do łazienki, żeby się jakoś ogarnąć. Wspomnienia z zeszłej nocy zaczęły uderzać we mnie z tak niewyobrażalną siłą, że musiałam na chwilę stanąć i zastanowić się, czy to rzeczywiście wspomnienia, czy to mój umysł płatał mi figle. Zmiana wyglądu, potem zakupy, wspólny spacer, pocałunek… A potem wszystko wydaje się takie niejasne. Wiem, że poszliśmy do domu Colina, chyba…chyba tańczyliśmy, a potem on zrobił pyszną lasagne na kolację. Ale co robię u niego w łóżku? Nie, na pewno nie uprawialiśmy seksu. Pewnie byłam zbyt zmęczona, żeby wrócić do mieszkania Jasona, albo zwyczajnie tego nie chciałam, no i postanowiłam zostać tutaj. Tak, na pewno tak było.


Włączyłam światło w łazience i prawie od razu tego pożałowałam, bo jasna lampa zaczęła oślepiać mnie w oczy. Przymrużyłam powieki i po omacku doszłam do umywalki, odkręciłam zimną wodę i przemyłam nią twarz. Dopiero po tej czynności mój organizm całkiem się obudził i mogłam racjonalnie myśleć. Przejrzałam się w lustrze i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że mam na sobie koszulkę Colina, która zapewne imitowała pidżamę. Nie miałam spodenek, a jedynie majtki, przez co trochę się zawstydziłam. W końcu chłopak musiał mnie w nich widzieć…

Opuściłam łazienkę i wróciłam do sypialni. Dopiero tam zdałam sobie sprawę, że pod ścianą leży spora kupa toreb z naszych wczorajszych zakupów. Zaśmiałam się w duchu, bo chyba od kąt opuściłam rodzinny dom, nigdy nie miałam tak wielu ubrań. Usiadłam na łóżku i zajęłam się śniadaniem, którego zapach nęcił mnie już tak naprawdę od rana.



***



Mijały kolejne godziny, a po Colinie nie było nawet śladu. Nie chciałam się martwić, w końcu tak naprawdę nie miałam powodu, a jednak się martwiłam. Od pewnie też by się martwił…


W czasie jego nieobecności postanowiłam poprzechadzać się po jego domu. Posiadłość Wayne’a to może i to nie była, ale wiele mu nie brakowało. Willa miała dwa piętra. Na pierwszym znajdował się obszerny salon, w którym jeszcze wczoraj tańczyłam w rytm jakiejś popowej, nieznanej mi muzyki, ogromna kuchnia, gdzie oglądałam „mistrza kuchni” przy pracy oraz jadalnia, która mogłaby pomieścić spokojnie ze dwadzieścia osób. Na parterze znajdowała się także niewielka łazienka, zapewne dla gości, siłownia, przejście do garażu pełnego sportowych samochodów oraz motocykli, ale i jedno pomieszczenie, do którego drzwi były zamknięte. Byłam ciekawa co znajduje się po drugiej stronie, ale z oczywistych powodów wolałam nie wywarzać drzwi. Całe piętro natomiast zajmowały dwie luksusowe sypialnie, a także po łazience godnej królowej do pary. Na zewnątrz znajdował się prostokątny, długi basen.


W całym domu dziwiła mnie tylko jedna rzecz. Colin, mimo wcześniejszego zakończenia edukacji, nadal był niepełnoletni. A więc, czy nie powinien przypadkiem mieszkać z ojcem? Dobra, dwie sypialnie wskazują na to, że ktoś jeszcze tu mieszka, ale od zeszłego wieczoru nikogo prócz nas tu nie było. Może gdzieś wyjechał? Sama nie wiem. Kiedy już Colin wróci, zapytam się go o to. No właśnie, gdzie on do cholery był? Dochodziła już czternasta, a po nim nie było nawet śladu. Naprawdę coraz bardziej się o niego martwiłam, ale kiedy myślałam, że już nie wytrzymam, usłyszałam wyraźny odgłos otwierania drzwi. Pędem ruszyłam w stronę, skąd dochodził dźwięk, a moim oczom ukazał się Colin we własnej osobie. Odetchnęłam z ulgą i rzuciłam się mu na szyję, jakbyśmy nie widzieli się od lat. On objął mnie w pasie i delikatnie pogłaskał po głowie.



-Spokojnie, już jestem… - wyszeptał, co obudziło mnie z „transu zaniepokojenia”. Odskoczyłam od niego jak poparzona i zmierzyłam wzrokiem..

-Gdzieś ty był?! Wiesz, jak się o ciebie martwiłam?!

-O, jak miło… - uśmiechnął się głupkowato, za co oberwał z pięści w rękę – Au! Za co?!

-Za to, że cię tak długo nie było!

-Przepraszam, nie zdawałem sobie sprawy, że jest już ta godzina. Poza tym, nie wiedziałem, że aż tak się będziesz martwić.



Chłopak  uśmiechnął się pod nosem, na co ja tylko westchnęłam. Rzeczywiście trochę przesadzałam. W końcu Colin jest już prawie dorosły i umie sam o siebie zadbać.

Już miałam podziękować mu za pyszne śniadanie, kiedy moją uwagę przykuł opatrunek na jego szyi. Zmarszczyłam brwi i zbliżyłam rękę do zakrytej rany, ale niespodziewanie szatyn chwycił ją i odsunął.



-To nic – powiedział, nim zdążyłam się odezwać.

-Czyżby? – pokiwał twierdząco głową – Mam wrażenie, że kłamiesz. Kto ci to zrobił?

-Nikt – skłamał.

-Kto? – ponowiłam pytanie, tym razem już bardziej srogim tonem. Nastolatek pokiwał ze zrezygnowaniem głową.

-Byłem u Damiana i…

-On ci to zrobił?! – nie dałam mu dokończył, bo samo słowo „Damian” podziałało na mnie jak ser działa na myszy.

-Nie chciał mnie skrzywdzić, uwierz mi. Po prostu się pokłóciliśmy i nieco się zdenerwował.

-Colin, on mógł cię zabić!

-Ale tego nie zrobił – nagle chłopak chwycił moją twarz w ręce i przybliżył ją do swojej – Jestem tu, widzisz? Cały i zdrowy – szatyn delikatnie pocałował mnie, a następnie pogłaskał czule po policzku – Zapomnijmy o tym, dobrze?

-Wybacz Colin, ale nie – odparłam już dużo spokojniej – To, co się stało, stało się bo tak naprawdę nie zakończyłam tego, co łączyło mnie z Damianem – naszej przyjaźni. Muszę to teraz naprawić.



Wyrwałam się z uścisku nastolatka i ruszyłam prosto do drzwi. Wychodząc zgarnęłam wciąż wiszącą na wieszaku kurtkę i skierowałam się w stronę garażu. Słyszałam, że Colin za mną szedł, ale nie zwracałam teraz na to uwagi. Musiałam to zakończyć ran na zawsze i tak, jak należy.


Gdy tylko znalazłam się w garażu, mój wzrok przykuł stojący przy ścianie Suzuki Hayabusa. Podeszłam do niego i uśmiechnęłam się w duchu, gdy zobaczyłam kluczyki w stacyjce. Wsiadłam na pojazd, lecz za nim odpaliłam zgarnęłam z nadgarstka gumkę i spięłam włosy w kitkę, by nie przeszkadzały mi w trakcie jazdy. Niespodziewanie drogę zastawił mi Colin.



-Nie jedź, proszę – powiedział wręcz błagalnym tonem – Po prostu o tym zapomnijmy…

-Zapomnimy, obiecuję. Kiedy już rozmówię się z Damianem.



Szatyn pokiwał zrezygnowanie głową i odsunął się, robiąc mi miejsce. Odpaliłam maszynę i z piskiem opon ruszyłam prosto do posiadłości Wayne’a.



***



Kiedy zajechałam na miejsce, nie miałam pojęcia co powinnam powiedzieć. Co było by odpowiednie w takiej chwili? Zachować spokój, czy zaczął wrzeszczeć bez opamiętania? A może pół na pół? Po co w ogóle się nad tym zastanawiam? Pewnie i tak, gdy tylko go zobaczę, będę mówić co tylko ślina mi na język przyniesie. Dlatego też pewnym krokiem ruszyłam w stronę domu, zapukałam do drzwi i cierpliwie czekałam, aż ktoś mi otworzy. Już po chwili wrota uchyliły się, a moim oczom ukazała się jak zawsze spokojna twarz Alfreda. Staruszek pierw chyba mnie nie poznał, co wywnioskowałam z jego zdziwionego wyrazu twarzy, lecz kiedy już zrozumiał, kim jestem, od razu spoważniał.



-Witam, panienkę Lunę.

-Laurę – poprawiłam go.

-Laurę… Co panienkę do nas sprowadza?

-Dobrze wiesz Alfredzie. Muszę z nim porozmawiać – mężczyzna cicho westchnął.

-W takim razie zapraszam.



Lokaj otworzył szerzej drzwi i ruchem ręki zachęcił mnie, bym weszła do środka. Tak też zrobiłam, a następnie udałam się prosto do salonu. Podejrzewałam, że Damian siedzi albo w swoim pokoju albo w jaskini, a że nie miałam ochoty odwiedzać żadnego z tych miejsc postanowiłam cierpliwie zaczekać, aż Alfred po niego pójdzie. Oczywiście staruszkowi nic nie trzeba było mówić, bo on razu skierował się do przejścia do jaskini. Skrzyżowałam ręce na piersi i w spokoju czekałam na przyjdzie młodego Wayne’a.



-Nie zrobił tego specjalnie – wręcz podskoczyłam, słysząc głos, a nie wiedząc, skąd pochodzi.



Szybko jednak zorientowałam się, że niedaleko za mną stoi sam Bruce Wayne. Mężczyzna nie spuszczając ze mnie wzroku podszedł bliżej tak, że teraz już staliśmy twarzą w twarz.



-To instynkt samozachowawczy, który przez lata pielęgnowany był przez Ra’s i Talię. Starałem się nauczyć mojego syna pokory i opanowania oraz tego, że zabijanie nie jest jedynym wyjściem i po części mi się to udało.

-Ale nie wszystkiego da się oduczyć? Niektóre rzeczy pozostają w nas na zawsze?

-I musimy z nimi żyć, do samego końca, trzymając je na smyczy.

-Co mam przez to rozumieć? – starałam się zachować pełną powagę tak, jak robił to Bruce – Mam ot tak zapomnieć o tym, co zrobił Damian?

-Nie, ale powinnaś spróbować go zrozumieć. Zanim Damian tu trafił nie znał życia poza Ligą Zabójców, nie potrafił nie być zabójcą. Był w stanie bez chwili wahania podciąć komuś gardło, dosłownie za jakąś drobnostkę. A jeśli już chodziło o coś dla niego ważnego… Wtedy nie dało się go zatrzymać.



Wiedziałam, że Wayne dawał mi coś do zrozumienia, ale chyba nie do końca go rozumiałam. Jestem dla Damiana ważna i dlatego o mało nie zabił Colina? To ma być jego usprawiedliwienie? Nie. Nie wydaje mi się.



-Nie przyszłam tu, by kłócić się z twoim synem. Chcę po prostu aby między nami nie było już żadnych niejasności – brunet skinął porozumiewawczo głową, po czym bez słowa opuścił pomieszczenie.



Na przyjście Damiana nie musiałam długo czekać. Jakąś minutę później chłopak zjawił się w drzwiach, przyglądając mi się bez słowa. Był zdziwiony tym, jak wyglądałam. Blond włosy, grzywka, kolorowe ubrania. Nie znał mnie takiej. Nie poznawał mnie.



-Witaj Damianie.

-Luno…

-Jestem…

-Nie wymagaj ode mnie, bym tak cie nazywał, bo dla mnie i tak zawsze będziesz Luną – przygryzłam wargę, aby mu nie dogryźć. Musiałam zachować spokój – Przepraszam za to, co zrobiłem Colinowi. To się więcej nie powtórzy – mówił, powoli zbliżając się do mnie – Nic mu nie jest?

-Nie.

-To dobrze. Pewnie mi nie uwierzysz, ale nie chciałem go skrzywdzić. Jest moim przyjacielem.

-Ranisz mnie sądząc, że po tych wszystkich latach nadal uważam cię za zabójcę. Zmieniłeś się.

-Ty też. Choć nie twierdzę, że na lepsze… - ciemnowłosy zatrzymał się jakiś metr ode mnie, wzroku nie spuszczał z podłogi.

-Ale to zrobiłam. Zmieniłam się i jestem z tego zadowolona.

-Z pewnością – powiedział z kpiną, coraz bardziej mnie denerwując.

-Nie przyszłam tutaj, by się kłócić – zbliżyłam się do niego o krok - Nie rozstaliśmy się tak, jak powinniśmy – chłopak podniósł na mnie wzrok.



W jego spojrzeniu mogłam dostrzec…smutek. Miałam wręcz wrażenie, że jego oczy się szklą… Ale czy to możliwe? Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby Damian płakał…



-Przez lata, nawet kiedy wyjechałeś do Gotham, byłeś moim najlepszym przyjacielem. Nigdy nie przestałam o tobie myśleć, nigdy nie przestałam wierzyć, że pewnego dnia wrócić do mnie. Wrócisz po mnie… A kiedy znów się spotkaliśmy byłam najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Żałuję tylko, że pozwoliłam sobie wierzyć, że znów będziemy nierozłączni. Inaczej pewnie twoje słowa aż tak by mnie nie raniły…

-Luno… Ja nigdy nie chciałem cię zranić – powiedział drżącym głosem – Ja po prostu… Ja myślałem, że jesteś taka, jak ja i że podobnie jak ja, nie będziesz chciała od życia czegoś więcej. Dlatego tak bardzo chciałem abyś została taka, jaka byłaś. Bo bałem się, że kiedy świat zaoferuje się więcej, niż ja mógłbym kiedykolwiek ci zaoferować, odejdziesz…



Słuchałam. Myślałam. W pewnych chwilach chciałam płakać. Damian chyba jeszcze nigdy nie był ze mną tak szczery. Nigdy nie mówił tak otwarcie o swoich uczuciach. Ale, czy jego słowa mogły wymazać te wszystkie krzywdy, które mi wyrządził? Te wszystkie słowa, które zadały mi tak wielki ból? Czy powinnam mu wybaczyć? Nie… Tak… Być może, ale wiedziałam, że jeżeli to zrobię, nigdy nie będę mogła zrobić kolejnego kroku w przód. I nigdy nie dowiem się co świat ma mi do zaoferowania. Dlatego milczałam, aż do chwili, kiedy i Damian zamilkł. A potem uśmiechnęłam się do niego delikatnie i powiedziałam ze łzami w oczach:



-Żegnaj, Damianie…



Odwróciłam się, nawet już nie patrząc na chłopaka i ruszyłam w stronę wyjścia. Ukradkiem wytarłam spływającą po policzku łzę i starałam się wyglądać normalnie, jakby ta rozmowa w ogóle się nie wydarzyła. Już miałam sięgnąć po klamkę do drzwi, kiedy znów usłyszałam głos Damiana.



-Kocham cię.



Na te słowa dłoń zastygła mi niczym kamień. Całe moje ciało nie ruszyło się nawet o centymetr. Serce zaczęło bić szybciej. W głowie rozbrzmiewały mi tylko te dwa słowa. „Kocham cię”. „Kocham cię”. „Kocham cię”. Dlaczego mówił mi to dopiero teraz? Skąd miałam wiedzieć, czy jego uczucia były szczere? I skąd miałam wiedzieć, że i ja go kocham?



-Luno… - znów się odezwał – Myślę, że cię kocham.



Przygryzłam wargę, aby się nie rozpłakać, ale niewiele mi to dało. Powoli odwróciłam się w stronę chłopaka i zobaczyłam, że i on płacze. Czułam, jak cała drżę. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam. Wzięłam głęboki wdech, starając się uspokoić mój organizm.



-Dlaczego mówisz mi to akurat teraz? – zapytałam drżącym głosem – Dlaczego musisz znów zadawać mi ból? Nie widzisz, że jestem szczęśliwa? – brunet patrzył na mnie w taki sposób, jakby w ogóle nie rozumiał tego, co mówiłam – Jeżeli… Jeżeli naprawdę mnie kochasz, pozwól mi odejść.. – powiedziałam wręcz błagalnym głosem.



Damian spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach, otarł z policzków łzy i jak gdyby nigdy nic odwrócił się i odszedł. Nie mogłam tu dłużej zostać. Jak najszybciej otworzyłam drzwi i wybiegłam na zewnątrz, prawie w tej samej chwili wybuchając płaczem. Upadłam na kolana i nie zważając na to, że i Damian i Bruce mogą teraz na mnie patrzeć, płakałam.


Wszystko to, co mówił mi Colin układało się w spójną całość. Damian naprawdę mnie kochał. Ale czy ja kochałam jego? Czy ja tak naprawdę wiem czym jest miłość? Co powinnam teraz zrobić? Zostać z tym, który był przy mnie, gdy go potrzebowałam, pozwalał mi być sobą i doceniał, cokolwiek bym nie zrobiła? Czy z kimś, kto jeszcze jako dziecko obdarzył mnie szczerym i namiętnym pocałunkiem, ale ranił mnie i obrażał i krzywdził, a mimo to twierdził, że mnie kochał… Odpowiedź powinna być oczywista. Ale nie była…





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz